Kampania prezydencka trwa. Kto ma szansę na dobry wynik?
– W Japonii kampania wyborcza trwa 12 dni. Warto skrócić czas politycznego szaleństwa – powiedział niedawno prezydent Komorowski. Ten sam prezydent do debaty z kontrkandydatami podchodzi jednak bardzo konserwatywnie twierdząc, że nie ma w Polsce tradycji debaty przed pierwszą turą. Konserwatysta, czy postępowiec?
Słaba, niemrawa i źle prowadzona kampania wyborcza obecnego prezydenta, w której nie widać ani pomysłów, ani strategii, ani koordynacji – to czas, w którym najprawdopodobniej będziemy świadkami różnych mniejszych i większych wpadek obecnej głowy państwa. Jedną z nich było zachowanie prezydenta w Japonii, które być może stanie się symbolem tych wyborów.
Bronisław Komorowski od początku pełnienia urzędu sprawia wrażenie polityka mało wyrobionego w kontaktach zagranicznych, nieobytego na zagranicznych salonach, nie znającego dobrze języków obcych. Pamiętamy wszyscy jego wpadkę podczas spotkania z Barackiem Obamą, gdy mówił o bigosowaniu… czym wprawił amerykańską głowę państwa w konsternację, a tłumaczy w spore zakłopotanie.
Co najmniej dziwne „zwiedzanie” japońskiego parlamentu pokazuje, że przez 5 lat prezydentury Bronisław Komorowski niewiele się nauczył. Wciąż zdarza się, że za granicą zachowuje się kontrowersyjnie.
Prezydent Komorowski to jednak wciąż bardzo poważny kandydat do zwycięstwa w zbliżających się wyborach. Jest jak potężny, rozpędzony pociąg, który nawet jeśli zwalnia, to bardzo powoli. Goni go znacznie bardziej dynamiczny Andrzej Duda z PiS, który uczestniczy w kampanii prowadzonej dobrze, ciekawie i z zamysłem. Każdy kolejny krok kampanijny Dudy zdaje się to potwierdzać. Przedsięwzięcia jego sztabu wyborczego są atrakcyjne i choć mieszczą się w palecie standardowych koncepcji marketingowych, to na tle kontrkandydatów błyszczy. Duda to jednak polityk znacznie mniejszego kalibru niż Komorowski. Czy zdąży dogonić obecnego lidera sondaży? Ma szansę. A jeśli wejdzie do drugiej tury, może zostać prezydentem, bo, jak wiadomo, w drugiej turze wszystko jest możliwe.
Kandydatka SLD Magdalena Ogórek to z kolei eksperyment, jakiego polska polityka jeszcze nie widziała i z pewnością stanie się przyczyną licznych opracowań naukowych z zakresu politologii i marketingu politycznego. Kandydatka, która nie rozmawia z dziennikarzami, przez ekspertów nazywana „kandydatką niemą” ma szansę zarówno na wyborczy sukces, jak i spektakularną porażkę. Przy czym sukcesem będzie wynik kilkunastoprocentowy, a każdy wynik poniżej 8 proc. będzie słaby. Czy nowatorska koncepcja SLD, wymuszona oczywiście brakiem doświadczenia i politycznego obycia Ogórek, okaże się godna naśladowania? To pokażą wyniki, na które czekamy z niecierpliwością.
Rozczarowuje młoda nadzieja PSL. Andrzej Jarubas miał być dynamicznym, świetnie przygotowanym merytorycznie kandydatem ludowców. Dziś sprawia wrażenie zagubionego, nieaktywnego, nie pasującego do dużej polityki działacza, który chyba znacznie lepiej czuje się jako samorządowiec. Na dziś bez szans na przyzwoity wynik wyborczy, co w przypadku PSL i jego ostatnich sukcesów wyborczych oznacza co najmniej poparcie na poziomie 10 proc.
Niewiadomą jest Janusz Palikot, którego partia ma obecnie poparcie w granicach statystycznego błędu, ale on sam konsekwentną pracą w terenie, polegająca na licznych spotkaniach z wyborcami, może przynieść zaskakujący wynik. I może być tak, jak prorokował jeden z tygodników, który postawił tezę, że Palikot do politycznej trumny jeszcze nie został złożony.
Ciekawą kandydaturą jest Paweł Kukiz – kandydat sprzeciwu wobec całej klasy politycznej, zwolennik jednomandatowych okręgów wyborczych. Będzie mu jednak bardzo trudno zebrać wymaganą liczbę 100 tys. podpisów, niezbędną do zarejestrowania kandydatury. Jeśli jednak mu się to uda, będzie jedynym obywatelskim kandydatem, za którym nie stoi żadna partia polityczna. W każdych wyborach ktoś taki jest potrzebny.
Podsumowując ostatnie 20 lat polskiej polityki stwierdzić należy, że nie mamy szczęścia do prezydentów. Choć konstytucja nakłada na głowę państwa niewiele obowiązków – a te w największym skrócie, poza podpisywaniem, wetowaniem lub kierowaniem ustaw do Trybunału Konstytucyjnego, sprowadzają się w zasadzie do reprezentowania kraju za granicą, czyli do oficjalnych wizyt zagranicznych – niewielu wypełniało je bardzo dobrze. Kompromitujące wpadki i ogólnie rozumiany brak zagranicznego obycia widać było u każdego z prezydentów. Na tle czterech prezydentów po 1990 roku, wciąż najlepiej wypadach chyba Aleksander Kwaśniewski, któremu jednak niesławną wizytę w Charkowie i „kontuzję goleni prawej” wciąż pamiętają wszyscy Polacy.