„Podpalanie Polski”. Czy już wyszliśmy z PRL-u? Właśnie wróciliśmy!
Minął trzynasty dzień grudnia. Dla wielu dzień pamiętny. Dla niektórych – tragiczny. Kolejna rocznica wprowadzenia przez Radę Państwa stanu wojennego stała się powodem kolejnych kłótni, waśni, sporów. Zorganizowanie właśnie w tym dniu przez Prawo i Sprawiedliwość marszu protestacyjnego w obronie demokracji i wolności słowa (chyba tak się to nazywało) wywołało falę krytyki a nawet oburzenia co bardziej erystycznie rozgarniętych przedstawicieli partii aktualnie rządzącej.
Stąd już tylko krok do szkalowania, obrażania, pomawiania, zarzucania itd. itp. Z bardziej rozpowszechnionych zwrotów użytych w ataku na opozycję zapamiętałem dwa, ale jakże znamienne. Jeden to ten o „podpalaniu Polski”, drugi, że nie wolno porównywać dzisiejszej Polski i jej demokracji do tej z okresu stanu wojennego.
Nie wolno? A dlaczego? Kręte ścieżki myśli ludzkiej doprowadziły mnie do dziwnych, a nawet nieciekawych spostrzeżeń. Pierwsze z nich. Trudno nie porównywać dzisiejszej Polski do tej z okresu wprowadzenia stanu wojennego, a nawet z lat dużo wcześniejszych, jeśli retoryka przedstawicieli sfery rządzącej przypomina bardzo, wręcz bliźniaczo, tę stosowaną w tamtych latach. Być może ktoś się na mnie obrazi, być może ktoś poczuje się dotknięty. Z góry przepraszam. Ale gdy władza mówiła głosami różnych swoich przedstawicieli, że organizowanie demonstracji w dniu 13 grudnia, mówienie o sfałszowanych wyborach – to „podpalanie Polski”, przypominały mi się, jako żywo, wypowiedzi „władców PRL-u”. Przecież to wówczas „różni wichrzyciele” chcieli Polskę podpalić.
Nie miałem czasu ani ochoty sięgać do przemówień towarzysza Wiesława (dla niewtajemniczonych – Władysława Gomułki, w swoim czasie I Sekretarza KC PZPR, partii sprawującej niepodzielną władzę w kraju nad Wisłą). On to mówił co najmniej kilkakrotnie gdzieś w okolicach grudnia 1970. Ale sięgnąłem do wypowiedzi głównego autora stanu wojennego, gen. Jaruzelskiego. W słynnym orędziu z 13 grudnia 1981, głoszonym wielokrotnie w radiu i telewizji, powiedział on m.in.
„… Nie wolno, nie mamy prawa dopuścić, aby zapowiedziane demonstracje stały się iskrą, od której zapłonąć może cały kraj. …”
Zwracam uwagę, że słowa te wypowiedziane zostały trzydzieści trzy lata temu, a teraz, w 2014 roku, zostały tylko powtórzone. Przyznam zresztą, że już od pewnego czasu widzę, na przykład w wypowiedziach jednego z prominentnych działaczy Platformy Obywatelskiej, skądinąd profesora biologii, tendencje do wykorzystywania retoryki naszych przywódców z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia.
No cóż, panie profesorze. Do tego, żeby pamiętać, tytuł profesora potrzebny nie jest. Kto więc porównuje Polskę, z jej systemem rządzenia, z jej zabetonowaną sceną polityczną, do PRL-u?
Drugie spostrzeżenie. Znacie określenie „czynny żal”? Jest to nieformalne (nie ma go np. w Kodeksie Karnym Skarbowym), ale bardzo chętnie stosowane przez urzędników urzędów skarbowych określenie dokumentu, który powinien złożyć podatnik, jeśli chce uniknąć kary za dokonane „wykroczenie” (przestępstwo) skarbowe. „Przestępstwo” może polegać np. na zbyt późnym złożeniu zeznania podatkowego, albo pomyłkowym zaniżeniu (zawyżeniu także) należności skarbowej. Użycie w stosunku do podatnika chcącego złożyć stosowną deklarację określenia, że oprócz dokumentów czysto finansowych powinien wyrazić „czynny żal” ma w pierwszym rzędzie sprowadzić podatnika do roli małej, potulnej myszki, która nieśmiało może prosić o cokolwiek „carskiego” urzędnika w zarękawkach (kto bardziej oczytany ten wie, o czym piszę). A mnie dodatkowo kojarzy się z bardzo popularnym w okresie stalinowskim obowiązkiem składania samokrytyki.
Czy to nie przypomina troszkę PRL-u? I dlaczego mam tego nie pokazywać, dlaczego mam o tym nie mówić? Aha, bo boli. Tak, boli. I jeszcze jeden przykład, który nas bardzo, bardzo do PRL-u przybliża. Straże miejskie namiętnie fotografujące z tyłu samochody przekraczające dopuszczalną prędkość i próbujące w majestacie prawa wymusić mandaty karne bez ustalenia sprawcy popełniającego to wykroczenie.
Przypomina mi to jako żywo próby wyłudzania łapówek „na pół litra” przez funkcjonariuszy osławionego w latach „komuny” ORMO. (Bardziej dociekliwi bez trudu ustalą, co to było, starsi na pewno pamiętają. Zapomnieć – nie sposób). I co? Znowu boli? Będzie bolało tak długo, jak długo rzeczywiście nie odejdziemy od haniebnych w gruncie rzeczy peerelowskich praktyk. Podkreślam: rzeczywiście, a nie pozornie.
Dobre! „Przypomina mi to jako żywo próby wyłudzania łapówek „na pół litra” przez funkcjonariuszy osławionego w latach „komuny” ORMO.” Różnica jest tylko taka że teraz niedouczeni strażnicy biorą sowite wynagrodzenie a ormowcy działali społecznie.
Banda,ktora wprowadza i juz wprowadzila nasz KRAJ w paskudna,nieuleczalna chorobe!!!!Brak normalnych i k…..slow!!Historia nigdy nas nie nauczyla wyciagac na biezaco wnioskow!!!