Trwa wojna światowa. Gdzie jest agentura wpływu?
Od dłuższego czasu trwa wojna światowa. Nie jest to wojna, o jakiej myśli przeciętny człowiek. Nie jest to wojna, jaką niektórzy jeszcze pamiętają. W tej, obecnie prowadzonej wojnie, na plan pierwszy nie wysuwają się działania militarne. Te, być może, nigdy nie nastąpią. I to jest dobra wiadomość. Ale jest i ta zła.
Trwająca obecnie wojna prowadzona jest na tak wielu płaszczyznach, że większość tych, którzy mogliby wpływać na jej wynik, najprawdopodobniej nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje lub z tego, jakie zagrożenia płyną z prowadzonych działań.
Spróbujmy zacząć od określenia stron konfliktu (wojny), lub raczej od określenia graczy, którzy biorą udział w walce. Problemem może być fakt, że w zależności od tego, na jakiej płaszczyźnie konflikt jest prowadzony, zmieniają się wojujący, zmieniają się zawierane pomiędzy nimi sojusze. Tak więc wszystko jest płynne w czasie. W takiej rzeczywistości prowadzenie skutecznych działań wymaga głębokiego rozeznania sytuacji tak chwilowej, jak w dłuższym przedziale czasowym, w dodatku nie w zakresie historycznym, a wręcz przeciwnie, przyszłościowym.
Niewiele jest takich krajów, instytucji, ludzi, którzy potrafiliby (mieli możliwości intelektualne, organizacyjne, techniczne) „ogarniać” tak wiele zmiennych. Tym niemniej uważam, że do „rozgrywających” w prowadzonej wojnie zaliczyć można: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Chińską Republikę Ludową, Rosję, Wielką Brytanię, Niemcy, Francję (?), Japonię, Indie, Turcję (?). A ponadto: pewien naród zamieszkujący Palestynę, mający niezwykły talent do pomnażania pieniędzy, kilku najbardziej wpływowych (najbogatszych) ludzi świata, (Soros, Gates, Zuckerberger), niektóre globalne koncerny (paliwowe, zbrojeniowe, farmaceutyczne, medialne), grupy polityczne. Żeby sprawa była jasna, już na początku podkreślę: w moim przekonaniu to, co nazwano pandemią koronawirusa SarsCov-2, nie było zaplanowanym elementem wojny, którą mam na myśli. Raczej skłaniam się ku temu, że „pandemia” przyspieszyła pewne działania, wzmocniła je, umożliwiła eskalację działań wojennych prowadzonych przez poszczególnych graczy.
Wojna handlowa
Teraz kilka słów o polach prowadzonej wojny. Uważam, że na pierwszy ogień wysuwa się gospodarka. Od dłuższego czasu trwa handlowa wojna amerykańsko – chińska. Wymiana wzajemnych ciosów (cła, ograniczenia w handlu) trwa w najlepsze. Przy niezwykle bogatych chińskich rezerwach walutowych, w tym w amerykańskich dolarach, wcale nie jestem pewny, że Amerykanie mogą spać spokojnie. Zwłaszcza, że Ameryka Północna nie jest jedynym polem chińskiej ekspansji. Wspomnę tu tylko gotowość Chińczyków do odbudowy historycznego „jedwabnego szlaku” i ich inwestycje na kontynencie afrykańskim. Równocześnie, we współpracy finansowej z niektórymi państwami Ameryki Południowej Chińczycy zacieśniają współpracę energetyczną (gaz ziemny) z Rosją. Z drugiej strony Amerykanie, po objęciu urzędu przez prezydenta Bidena, natychmiast odblokowali budowę drugiej nitki gazociągu Nord Stream. Wygląda na to, że w tym przypadku idealnie sprawdziło się powiedzenie, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Najwyraźniej na amerykańsko – chińskiej wojnie gospodarczej dobry interes zrobiła Rosja.
Wydaje się także, że tak Amerykanie, jak i Chińczycy starają się zapewnić sobie jeśli nie przychylność, to przynajmniej neutralność Rosji w prowadzonym konflikcie gospodarczym. W tym miejscu przypomnieć wypada założenie tworu o nazwie BRICS. To organizacja „państw rozwijających się” (cokolwiek miałoby to oznaczać), w tym przypadku: Brazylii, Rosji, Indii, Chin, Południowej Afryki). Jednym z (oficjalnych) celów tej organizacji było między innymi stworzenie nowego systemu walutowego! Czy znaczące ograniczenie aktywności światowej gospodarki w wyniku „pandemii” nie jest przypadkiem krokiem w tym kierunku? Wszystkie działania prowadzone w poszczególnych krajach w ramach walki z pandemią skutecznie spowolniły gospodarkę światową. Dla jej „ratowania” rozpoczęto drukowanie pieniędzy na skalę niespotykaną nigdy dotąd. Czy amerykański dolar to wytrzyma?
Działania militarne
Handlowa wojna amerykańsko – chińska i Nord Stream 2 nie wyczerpują zagadnienia światowej wojny gospodarczej. Wymienię tylko kilka czynników o nieco mniejszym, ale wcale nie mniej znaczącym kalibrze. Ekspansywne działania (głównie militarne), na razie mające zabezpieczyć przyszłość rosyjskich interesów w Arktyce czy rosyjsko – niemieckie działania mające na celu gospodarcze osłabienie Ukrainy. W dalszej perspektywie zapewne doprowadzą one do podporządkowania tego kraju (lub znaczącej jego części) zarządowi rosyjsko – niemieckiemu lub może niemiecko – żydowskiemu.
W tym miejscu warto na chwilę zastanowić się nad pozycją Wielkiej Brytanii. Jak wiadomo, Brytyjczycy pożegnali się niedawno z Unią Europejską. Zawsze twierdziłem, że gospodarczo sobie z tym poradzą. Wszystko wskazuje na to, że miałem rację. Jestem także przekonany, że w tej chwili dyplomacja brytyjska prowadzi dialog zarówno z Indiami (obszar dawnych wpływów Korony) jak i z Chinami. O wyjątkowo bliskich kontaktach (gospodarczych, militarnych) „brytoli” ze Stanami Zjednoczonymi nawet nie będę wspominał.
Opium dla ludu
Kolejnym obszarem, na którym prowadzona jest światowa wojna, jest religia. Tu główna oś podziałów (frontów) rozpościera się pomiędzy muzułmanami i chrześcijanami. Ale nie bez znaczenia są tu wszelkiego rodzaju ośrodki komunistyczne. Po doświadczeniach pierwszej połowy dwudziestego wieku w wielu krajach zakazano propagowania komunizmu, faszyzmu czy innych „izmów”, więc dziś już nikt z wojujących nie występuje pod własną flagą. Jednak trzeba podkreślić, że to Karol Marks stwierdził, że religia to opium dla ludu. A później kolejni przywódcy „komuny” starali się chrześcijaństwo wyplenić z Europy. Dzisiaj można powiedzieć, że niemal im się to udało. Konsumpcyjny styl życia bogatego Zachodu, gwałtowne bogacenie się kościoła rzymsko-katolickiego w bardziej tradycyjnych krajach Wschodu i związane z tym, nagłaśniane ponad wszelką miarę rozpasanie hierarchów kościoła – znakomicie się do tego przyczyniły.
Wydaje się, że bardzo mocny cios kościołowi w Polsce zadały „elity” dzisiaj rządzące. (Czyżby wspomniana wyżej „komuna”?) Korzystając z „pandemii” znacząco utrudniły przeciętnym Polakom możliwości prowadzenia praktyk religijnych. Niekiedy łamiąc polskie prawo dopuściły się czynów, których wcześniej nie odważyli się robić nawet okupanci. To wszystko po prowadzonej od co najmniej kilku lat kampanii propagandowej mającej na celu zohydzenie Polakom kapłanów kościoła rzymsko-katolickiego. Przyznam, że dla mnie zadziwiająca była postawa hierarchów polskiego kościoła. Wobec ewidentnie bezprawnych działań polskiego rządu (Konstytucja, konkordat) żaden z nich nie odważył się zająć jednoznacznego stanowiska. Dopiero ostatnio arcybiskup Stanisław Gądecki opublikował artykuł mówiący o tym, o czym przeciętny Polak mówił w czasie Świąt Wielkiej Nocy roku 2020. Jakżeż różna była postawa kapłanów w okresie tak zwanej komuny. Aż strach pytać, jakie motywy kierowały obecnie księdzem arcybiskupem.
Na arenie europejskiej duże zasługi na polu „wojny religijnej” ma pani Angela Merkel. Nie tylko sprowadziła na Stary Kontynent całe rzesze wyznawców islamu. Z terenu Niemiec od dawna szerokim strumieniem płyną sygnały o niezadowoleniu biskupów z posunięć kolejnych papieży. Ostatnio jest ich jakby więcej. Najwyraźniej niektóre ośrodki uznały, że wojna religijna z chrześcijaństwem jeszcze zakończona nie została. Ja wspomnę jeszcze o takich posunięciach, jak: groźba Turcji, że przestanie blokować napływ muzułmańskich najeźdźców (nachodźców?) do Europy czy podobna groźba ze strony prezydenta Białorusi, Aleksandra Łukaszenki.
Uderzyć w intelekt
Kolejnym polem wojny, nieco zbliżonym do wojny religijnej, jest prowadzona od wielu lat wojna o kulturę, wychowanie i nauczanie. Zmiany systemów nauczania w Europie i na świecie powodują, że różnica poziomów absolwentów szkół w Europie i na przykład Azji (Chiny!) wydaje się coraz większa. Gdy w Europie głosimy hasła wychowywania bezstresowego, Azjaci coraz większy nacisk kładą na pracowitość. Gdy my swoim młodym pokoleniom mówimy: „róbta, co chceta”, Chińczycy mówią: sięgajcie do tradycji konfucjańskich. Wojny na tym polu nie przegramy (jako Europa, Polska) w ciągu dwóch czy pięciu lat. Ale na przestrzeni dwóch czy pięciu pokoleń. Wydaje się, że Europa w ogóle tej sprawy nie widzi. Albo raczej – obecni przywódcy państw europejskich świadomie, z premedytacją prowadzą działania mające osłabić intelektualne zaplecze poszczególnych krajów. Ta procedura trwa już od dawna.
W Polsce – moim zdaniem gdzieś od „średniego Gierka” („powszechna matura” była pierwszym tego sygnałem). I z każdym kolejnym rządem jest pogłębiana. Wspomnę tu tylko niesławne reformy wprowadzane przez ministra Mirosława Handkego. Proste odwracanie jego reform na pewno szkołom nie pomoże. Szkoła potrzebuje stabilizacji, a nie zmian dla samych zmian. Straciliśmy bezpowrotnie ok. 20 lat. Dziś możemy się zastanawiać: kto i dlaczego? Odpowiedź na to drugie pytanie wydaje się zdecydowanie prostsza. Znacznie łatwiej kieruje się, podporządkowuje się społeczeństwem prostym, niewykształconym, „otępiałym”. Bez ambicji kulturalnych, z bardzo nikłym poziomem wiedzy humanistycznej, historycznej, ścisłej. Takie właśnie społeczeństwa zadowolić można „ciepłą wodą w kranie” albo „miską ryżu”. Takim społeczeństwom można stosunkowo łatwo wtłaczać do głów różne bzdury i brednie, jak na przykład tę, że zamknięcie lasów pomoże ograniczyć rozprzestrzenianie się jakiejkolwiek choroby zakaźnej. Takie społeczeństwa można wreszcie kształtować w duchu „kulturowej różnorodności”, „otwartości”, „społeczeństw bez granic”, ojczyzn i tradycji.
Pozwolę sobie zauważyć, że takie właśnie społeczeństwo stworzyć chcieli w swoim czasie bolszewicy działający w Rosji, później w Związku Radzieckim. W większości „wyeksportowani” (oddelegowani, wysłani) na wschód przez międzynarodową, głównie żydowską finansjerę, która zagwarantowała także pieniądze na rozniecenie nastrojów rewolucyjnych. Dalekosiężne plany, których realizację rozpoczęto w niedalekim Piotrogrodzie (Sankt Petersburgu, Leningradzie), dzisiaj są kontynuowane przez brukselskie „elity” w Europie, poprzez tak zwanych demokratów (ale nie tylko) w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, w kilku innych miejscach na świecie. Nieśmiertelne hasło „proletariusze wszystkich krajów łączcie się” zaczyna przynosić coraz większe plony.
Tu dość ciekawe, mam nadzieję, spostrzeżenie. Wydaje się, że obecnie krajem najskuteczniej walczącym z owym „neokomunizmem” jest Rosja. „Carska” władza prezydenta Putina dość skutecznie uniemożliwia zaśmiecanie rosyjskiej kultury i tradycji a to jakimiś genderyzmami, opacznie rozumianą wolnością słowa czy „swobodami obywatelskimi” prowadzącymi wprost do anarchii. „Demokratyczny” Zachód wyje z „oburzenia”, ale tak naprawdę chyba rozumie, że na dzisiejszym etapie jeszcze nie ma możliwości skutecznego zaprzęgnięcia Rosji do „swojego” rydwanu.
Kultura do lamusa
Kolejnym odcinkiem frontu w prowadzonej obecnie wojnie jest „front kulturalny”. Mój kraj jest w tej wojnie chyb najbardziej poszkodowany, najbardziej narażony na ataki innych stron. Przełom ustrojowy i związany z nim wyjątkowo głęboki kryzys gospodarczy (upadek gospodarki centralnie sterowanej), rozgrabianie majątku narodowego przez wszelkiej maści cwaniaków tak rodzimych, jak i obcych, brak świadomości zagrożeń, jakie pojawiły się wówczas nad naszym krajem spowodowały, że na tak zwaną kulturę nie było pieniędzy. Likwidowano teatry, kina, domy kultury. Muzea niemal zawiesiły działalność. Trochę dziwne, ale w tamtych czasach znajdowały się pieniądze na festiwale kultury żydowskiej, remonty synagog i t.p. Z kolei usłużni „sponsorzy” chętnie wspierali takie „czysto polskie” dzieła kulturalne jak wszelkiego rodzaju „Pasje”, „Nasza przemoc wasza przemoc” czy inne „Grzechy pierworodne”. Jak dalece te dzieła były sztuką, a jak – chęcią zaistnienia ich autorów, nie mnie oceniać. Na wszelki wypadek Telewizja Polska zastąpiła skutecznie Teatr Telewizji Czy Pegaz programami typy Big Brother, Master Chef czy inne Sanatoria Miłości.
Myślę, że stwierdzenie, że polska kultura została odstawiona do lamusa, będzie najbardziej delikatnym z możliwych. Jest jednak także dobra wiadomość. Polacy nadal kultywują swoje tradycje. Powstały różnego rodzaju stowarzyszenia, grupy rekonstrukcyjne. Dzięki oddolnemu, społecznemu zaangażowaniu, niekiedy – finansowej pomocy samorządów – możemy oglądać oblężenie Malborka, poznać dzieje Zamościa i wiele, wiele innych rzeczy. Zupełnie wyjątkową opieką, jak chyba nigdzie na świecie, otaczane są miejsca pamięci narodowej. Podkreślam – przez przeciętnych, zwykłych ludzi zamieszkujących w pobliżu tych miejsc, z pokolenia na pokolenie przekazujących prawdę o trudnych polskich dziejach. Nie myślę tu wcale o obozach koncentracyjnych. Mam na myśli miejsca kaźni i chwały Polaków (na przykład: Piaśnica, Dolina Śmierci w Fordonie, niekiedy tylko pojedyncze mogiły powstańcze, partyzanckie). Na mnie osobiście szczególne wrażenie robią pamiątkowe tablice umieszczone na ścianie Bazyliki Św. Piotra i Św. Pawła (sanktuarium Matki Boskiej Leśniańskiej) w Leśnej Podlaskiej.
Odnoszę wrażenie, że jest to ostatnia chwila, by młode pokolenie, to, które w ramach walki ze zbrodniczym koronawirusem wyrzucono na prawie dwa lata ze szkół, zacząć uczyć polskich wartości, przekazywać to, co w nich najlepsze. Pora najwyższa, by głośno mówić i o tym, że w Europie drugą wojnę światową rozpoczęli Niemcy. Tak, Niemcy. Nie żadni naziści. Pokazać, jak kuriozalna, a nawet idiotyczna jest wypowiedź pani Angeli Merkel, która dziękowała aliantom za wyzwolenie Niemiec od nazistów. Trzeba uzmysłowić młodym Polakom, że po aneksji Austrii i układzie monachijskim, który usankcjonował przejęcie przez Niemców części Czechosłowacji, to właśnie Polacy powiedzieli Niemcom twarde „nie” w odpowiedzi na żądanie eksterytorialnego korytarza łączącego Prusy Wschodnie z Niemcami. Tak, w tym sensie Polacy przyczynili się do wybuchu wojny. Warto tu wspomnieć słynne już słowa ministra Józefa Becka: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę.
Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. Dziś młode pokolenie może uważać tę wypowiedź za górnolotną, niepotrzebnie stawiającą sprawy na ostrzu noża. Cóż, tak kolejne pokolenia zostały przez nas, Polaków, wychowane, ukształtowane. Uważam, że tym ważniejsze jest wychowanie młodych ludzi w duchu umiłowania Ojczyzny, duchu patriotyzmu. Tyle, że takie wartości powinni przedstawiać ludzie, którzy sami takie postawy prezentują.
Przegrywamy!
Jeszcze jednym polem, na którym trwa zaciekła wojna, jest organizacja życia społecznego w poszczególnych krajach. Każdy kraj powinien dbać o to, by mieć sąsiadów słabych, skłóconych, zdezorganizowanych. U nas w niektórych kręgach obecnie furorę robi dzieło wielkiego chińskiego myśliciela Sun Tzu pod tytułem „Sztuka wojny”. Szkoda, że dopiero teraz. Szkoda, że nikt nie nagłaśnia szerokim rzeszom społeczeństwa zawartych w tym dziele myśli. Bo dziś jako kraj spełniamy chyba już wszystkie warunki kraju podbitego: ze zrujnowaną gospodarką, z kompletnie zdemolowanym systemem państwowym (sądownictwo, system podejmowania decyzji), z młodym pokoleniem, któremu wtłacza się do głów idee sprzeczne z naturą człowieka, ze społeczeństwem niemal w każdej sprawie podzielonym dokładnie pół na pół, od co najmniej trzydziestu lat uczonym, że najważniejszą rzeczą w życiu człowieka są pieniądze, z sąsiadami wnoszącymi coraz to dziwniejsze pretensje, skłóconym niemal z całym światem. Na tym polu ponieśliśmy sromotną klęskę. Czy przegraliśmy wojnę, czy może, co daj Boże, tylko bitwę?
Tyle na temat obszarów objętych wojną. Teraz słów kilka na temat środków i sposobów jej prowadzenia. Jak wspomniałem na wstępie, działań militarnych raczej się nie spodziewam. Jeżeli nawet, to będą one stosunkowo niewielkie, prowadzone przez jednostki przygotowane do działań specjalnych. Klasycznym przykładem takich działań militarnych były słynne „zielone ludziki” wkraczające na Krym. Tu pewna refleksja już niemal historycznej natury. Marzec roku 1981, Bydgoszcz. Z siedziby Wojewódzkiej Rady Narodowej milicjanci przy użyciu siły wyprowadzili działaczy Solidarności, o ile pamiętam, zamierzających, okupować budynek. Przy tej „okazji” kilku związkowców, w tym Jan Rulewski, zostało dość poważnie pobitych. Groźba rozruchów społecznych zawisła nad niemal trzystutysięcznym miastem. Następnego dnia od rana w jego newralgicznych punktach (okolice rozgłośni Polskiego Radia, dworców PKP i PKS, gmachów urzędów miejskich i wojewódzkich, największych zakładów pracy) pojawiły się patrole milicjantów w polowych mundurach, bez żadnego uzbrojenia. Ot, umundurowani młodzi chłopcy (fakt, wszyscy dobrze zbudowani) niewielkimi (cztero-, pięcioosobowymi) grupkami stali na skrzyżowaniach. Jedynym oznaczeniem mówiącym o tym, że są to siły milicyjne, były niewielkie plakietki niebieskiego koloru na lewym ramieniu, z napisem Milicja Obywatelska. Oceniam, że w całym mieście w ten sposób zmobilizowano nie więcej niż dwie, trzy kompanie. I miasto zostało praktycznie spacyfikowane. Już wówczas twierdziłem, a dziś jestem wręcz przekonany, że ówczesna władza po prostu prowadziła ćwiczenia przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Wydarzenia bydgoskie pokazały jednoznacznie, jakie siły są potrzebne do skutecznego opanowania miasta. Nie mam powodów nie wierzyć, że towarzysze radzieccy (dzisiaj – rosyjscy) korzystali z tych doświadczeń. Może nawet przygotowywali założenia do opisanych działań? Jak by tam nie było, sztabowcy przekonali się, jakimi siłami trzeba dysponować, by spacyfikować cywilną część miasta. Sytuacja nieco komplikuje się, gdy trzeba opanować siły zbrojne. Myślę, że na Krymie Rosjanie pokazali, że i ten element prowadzenia działań militarnych opanowali. Tu znowu opowieść o pewnym zdarzeniu, które ponoć miało miejsce właśnie w jakimś miasteczku na Krymie. Doszło tam do osobistego spotkania rosyjskiego majora z pułkownikiem armii ukraińskiej, który zamierzał polec na polu chwały razem z podległymi sobie żołnierzami. Ponoć rozmowa była krótka. Major zapytał: „panie pułkowniku. Ile pan zarabia. Gdy usłyszał odpowiedź, stwierdził: ja, o dwa stopnie niżej, zarabiam dwa razy tyle. Przechodząc na naszą stronę uzyska pan natychmiast pobory wyższe niż moje. Pańscy żołnierz także co najmniej podwoją swoje zarobki. Daję panu moje słowo, że nikomu nic złego się nie stanie. Jeśli ktoś ma taką wolę, może natychmiast udać się na Ukrainę, poza Krym. Jeśli się pan na to nie zgodzi, zaczniemy do siebie strzelać. Czy warto?”
Wg tej opowieści (nie miałem możliwości potwierdzenia, że miała miejsce) decyzje zapadły w ciągu godziny. Część żołnierzy ukraińskich wyjechała z Krymu, do rodzin na Ukrainie. Pułkownik został pułkownikiem armii rosyjskiej. Major otrzymał odznaczenie. Krym został zdobyty praktycznie bez wystrzału. Oczywiście, jeśli trzeba będzie zdobywać jakieś obiekty wyjątkowo ważne z militarnego punktu widzenia (lotniska, porty, magazyny broni, uzbrojenia, paliw) – wyśle się do akcji siły specjalne, typu Formoza, Grom czy co tam w to miejsce powstanie. Jednak o wiele ważniejsze jest utrzymywanie mojego kraju w stanie słabości organizacyjnej, społecznej, gospodarczej. Do realizacji takich celów konieczne jest wykorzystanie agentury wpływu. Zaznaczam od razu, że może to być agentura bardzo różnego rodzaju. Nie da się w niewielkim artykule opisać możliwych działań takiej agentury (albo raczej – poleceń czy sugestii wysyłanych z ośrodka decyzyjnego). Jeśli ktoś jest mocno zainteresowany tematem, niech uważnie przeczyta książkę Wladimira Volkofa zatytułowaną „Montaż” (W niej autor opisuje możliwe kierunki działań, pokazuje głębokość strategii ośrodków dezinformacji i destabilizacji. Od razu ostrzegam: przywołana książka jest straszna w swej wymowie). Tu zaznaczę tylko, że do działań destabilizacyjnych wykorzystywać można różnych ludzi działających i świadomie, i nieświadomie.
Agentura wpływu
Trudność w zwalczaniu agentury wpływu polega na tym, że w praktyce nikomu nie można udowodnić żadnego przestępczego działania, nie można nikogo oskarżyć o cokolwiek. W jaki więc sposób rozpoznawać wrogów, nieprzyjaciół najeźdźców, agresorów? Pozostaje chyba tylko biblijne: „po owocach ich poznacie”. Ważne jest, by poznawać wystarczająco szybko i szybko, skutecznie odsuwać od jakichkolwiek wpływów. Nasz, polski problem polega na tym, że zapewne agentury różnych krajów (grup, ośrodków, ludzi) rozpleniły się ponad wszelką miarę, a nasz narodowy charakter nie pozwala w żaden sposób skutecznie ich ani rozliczyć, ani odsunąć od wpływów, ani ukarać, ani zneutralizować (cokolwiek miałoby to znaczyć). Czy ktokolwiek został w Polsce rozliczony za doprowadzenie do ruiny gospodarki po roku 1990? Nie. Ludzie, którzy za to odpowiadają, do tej pory pełnią ważne funkcje, reprezentują nasz kraj, brylują na europejskich salonach. Ilu z nich nadal prowadzi swe dzieło? (Bo czymże jest „dekarbonizacja”, walka z ociepleniem, ekoterroryzm?) Czy ktokolwiek został w Polsce rozliczony za zdezorganizowanie Państwa? Nie. Ludzie, którzy za to odpowiadają, do tej pory pełnią ważne funkcje, reprezentują nasz kraj, brylują na europejskich salonach. Ilu z nich nadal prowadzi swe dzieło? (Bo czymże jest permanentne reformowanie wymiaru sprawiedliwości, systemu podatkowego, mamienie kolejnymi programami, których realizacji nikt nigdy nie będzie w stanie zweryfikować? Czy ktokolwiek został w Polsce rozliczony za antagonizowanie społeczeństwa? Nie. Ludzie, którzy za to odpowiadają, do tej pory pełnią ważne funkcje, reprezentują nasz kraj, brylują na europejskich salonach. Ilu z nich nadal prowadzi swe dzieło? (Bo czymże jest wyprowadzanie na ulice wszelkiej maści dewiantów, przyzwolenie na atakowanie Kościoła Katolickiego, namawianie do „obywatelskiego egzekwowania” idiotycznych przepisów mających rzekomo pomagać w walce ze zbrodniczym wirusem?) Czy ktokolwiek został w Polsce rozliczony za brak sensownych w dłuższym przedziale czasowym wydatków na polską armię? Nie. Ludzie, którzy za to odpowiadają, do tej pory pełnią ważne funkcje, reprezentują nasz kraj, brylują na europejskich salonach. Ilu z nich nadal prowadzi swe dzieło? (Bo czymże jest kupowanie raz śmigłowców bojowych (które ostatecznie do wojska nie dotarły), raz okrętów wojennych, raz F35, raz – powoływanie WOT. A wszystko – bez długofalowego planu).
Wszystko wskazuje na to, że operacja destabilizowania i osłabiania Polski i Polaków trwa. Bardzo wyraźnie widać to gołym, nieuzbrojonym okiem. Agentura wpływu działa nadal i ma się całkiem dobrze. W sprawie polskiej rozzuchwaliła się już na tyle, że w świecie formułuje wobec Polski zarzuty a to o wybuch drugiej wojny światowej, a to za zagładę Żydów, a to o chęć zagrabienia amerykańskiego mienia. Czasem zastanawiam się, czy obca agentura po prostu nie rządzi Polską. Działania naszych kolejnych rządów najwyraźniej na to wskazują. Czekam, kiedy na sejmowej mównicy stanie Premier Rzeczpospolitej w jarmułce, a na czele polskiej armii stanie jakiś żydowski generał w amerykańskim lub niemieckim mundurze. Jedyną korzyścią takiego rozwiązania byłoby chyba tylko to, że być może ograniczyliby oni wpływy brukselskiej „bolszewii” w moim kraju? Ale czy na pewno? Tak czy inaczej za kilka chwil okaże się, że nawet nasza, polska, legendarna zdolność przetrwania zostanie pokonana. Ale może tylko jestem pesymistą?