Przygoda z dziennikarstwem | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 10.06.2014

Przygoda z dziennikarstwem

Jest ciepły, letni wieczór. Słońce powoli zmierza za horyzont, a z głośników wydobywają się pierwsze takty Twojego ulubionego kawałka. Odwracasz się tyłem do sceny i widzisz kilkanaście tysięcy uśmiechniętych osób z rękami wzniesionymi ku górze. Na tę jedną noc zapominasz o wszystkich swoich problemach, zmartwieniach. Liczy się tylko tu i teraz, liczy się tylko muzyka. Tego widoku nie da się wymazać z pamięci…

Prasa

W zeszłym miesiącu spotkałam mojego kolegę, Łukasza Mędrzyckiego, którego nie widziałam od paru lat. Gdy dowiedział się, że studiuję dziennikarstwo, strasznie się ucieszył, bo mógł podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami. Opowiedział mi o swojej przygodzie z dziennikarstwem. Byłam pod wrażeniem. Jak bez studiów, nie mając żadnego doświadczenia, można być, chociaż w części, dziennikarzem?

– Zaczęło się od rejestracji na forum miłośników muzyki trance TranceZone. Poznałem tam jednego z administratorów tego serwisu, Michała z Elbląga. Dość szybko znaleźliśmy wspólny język i się zaprzyjaźniliśmy. W sierpniu 2007 roku Michał otrzymał kilka biletów wstępu od organizatorów Stadium of Sound w Poznaniu. Ofiarował mi jeden z nich. To była moja pierwsza impreza masowa. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka i czego mogę się spodziewać- wspomina Łukasz.

Pierwsze, co chciałam zrobić po usłyszeniu tych słów to zarejestrować się na tej stronie, ale niestety Łukasz powiedział, że rynek upadł. Przesycił się. Nasz kraj w pewnym momencie był jednym z najlepszych rynków na tego typu imprezy. Było wiele agencji artystycznych, panowała duża konkurencja. W końcu tych imprez było po prostu za dużo a ludzie nie mieli tylu pieniędzy by sprostać wszystkim wydatkom. Wtedy też agencje zaczęły plajtować. Dziś jest zaledwie parę takich wydarzeń w roku. Jedną z ostatnich szans by odrodzić ten rynek była próba organizacji w 2012 roku w Warszawie Ultra Music Festival. To potężna amerykańska marka. To właśnie w Polsce miała być pierwsza europejska edycja. Nie wiadomo, dlaczego została odwołana. Możliwe, że to wina niskiej sprzedaży biletów, albo po prostu na jakimś szczeblu ktoś się nie dogadał. Ostatecznie przenieśli tą imprezę z Polski do Chorwacji.

-Tego widoku, gdy wszedłem na stadion Lecha nie zapomnę nigdy. Tłum kilkunastu tysięcy ludzi bawił się w najlepsze przy muzyce Erica Prydza. Pamiętam nawet pierwszy kawałek, jaki usłyszałem, Pryda – Muranyi. Wtedy poczułem, że to jest to. Zauroczyłem się ilością kolorów laserów i wizualizacji. Echo potężnego systemu dźwiękowego niosło się po całym stadionie. Jest coś specyficznego w tych imprezach. Ten wspomniany tłum zdaje się jednoczyć na tą jedną noc. Każdy czuje muzykę i wpada w swego rodzaju trans. Znikają podziały i różnice.- z uśmiechem na ustach wspomina Łukasz.

Jakie niesamowite uczucie musi towarzyszyć człowiekowi, kiedy to Dj, którego słuchało się jeszcze parę dni temu w Winampie stoi przed tobą, możesz podać mu rękę, porozmawiać. Mijał czas a pozycja Łukasza na forum rosła. Kilka miesięcy później zobaczył line up Sunrise Festival 2008 w Kołobrzegu. Nigdy wcześniej nie widział tylu gwiazd na żadnej imprezie w Polsce. Chociażby sam fakt, że jednego wieczoru grał Armin van Buuren a drugiego Tiesto. Jako przedstawiciel forum wystosował wniosek akredytacyjny. Organizatorzy zaakceptowali jego prośbę. Był wniebowzięty. Niestety nie odbyło się bez problemów. Nie miał, z kim jechać, nie znał wtedy jeszcze wielu osób o podobnym klimacie muzycznym. Dał ogłoszenie na forum ftb.pl, że jedzie z Gdańska o tej godzinie i takim pociągiem oraz, że szuka kompana do podróży. Odpisał mu kolega, z którym trzyma się do dziś, Andrzej z Gdańska. W Kołobrzegu poznał także innych dziennikarzy, którzy towarzyszyli mu przez następne kilka lat. Tam również pierwszy raz znalazł się na tzw. backstage tak dużej imprezy.

Zaczęłam pytać o pierwszą osobę, z którą przeprowadził wywiad. Był nim Armin van Buuren. Jeden z najlepszych DJ na świecie. Łukaszowi towarzyszyła niezwykła trema. Jednakże i ona szybko minęła, gdyż większość tych gwiazd okazywała się naprawdę przyjazna.

Paca Łukasza, jako dziennikarza sprzyjała wielu miłym przygodom, np. podczas wspomnianego chciał uzyskać autograf od jednego z jego ulubionych DJ – Markusa Schulza. Pech chciał, że akurat jego marker się rozpisał. Markus powiedział wtedy: „nie ma problemu, poczekaj chwile”. Poszedł po swój plecak i wrócił z własnym markerem. Część z artystów była na tyle miła, że przedstawiała mu swoje żony, rodziny. Czuł się naprawdę wyjątkowo. Widać, że nie wszystkim gwiazdą uderzyła woda sodowa do głowy. Bardzo miło jest spotkać tak przyjazne osoby.

Pewnego dnia Łukaszowi wpadł do głowy pomysł, aby poznać wszystkich tych TOP. Chciał mieć z każdym z nich zdjęcie, porozmawiać.

– Po kilku latach mogę powiedzieć, że zabrakło mi spotkania tylko z jednym z nich – Paul van Dykiem. Jego menadżer był naprawdę niemiły. Prosiliśmy trzy razy o wywiad, za każdym razem z negatywną odpowiedzią. –ze smutkiem wspomina Łukasz.

Największym idolem Mędrzyckiego od zawsze był holender Tiesto. Podobały mu się jego kompilacje In Search of Sunrise, nazwał to nawet mistrzostwem świata. To właśnie jego chciał spotkać najbardziej. Udało mu się to we wrześniu 2008 roku. Był wtedy na konferencji prasowej przed kolejną edycją Stadium of Sound w Poznaniu.

-Muszę się pochwalić, że jako jedynemu udało mi się wtedy zdobyć jego autograf na płycie. Później miałem okazję zdobyć jeszcze coś bardziej cennego. Otóż Tiesto ma taki zwyczaj, że pod koniec swojego seta rzuca podpisanymi słuchawkami. Było tam kilkanaście tysięcy ludzi i wyobraź sobie, że rzucił w moim kierunku i prawie złapałem te słuchawki. Poszły dosłownie po moich rękach. Złapał je facet dwa, trzy metry dalej. Do dziś wspominamy ze znajomymi jak niewiele brakowało. Byłem strasznie zły, ale jednocześnie podekscytowany – wspomina Łukasz.

Wszystko rozkręciło się na dobre. Łukasz nie opuszczał żadnej okazji. Praktycznie, co miesiąc był na jakiejś imprezie w Polsce. Jeździł tam ze stałą grupą znajomych dziennikarzy poznanych na słynnym Sunrise. To było niesamowite, co miesiąc inne miasto w Polsce. To planowanie wydarzenia już kilka tygodni wcześniej i sama podróż. Często po kilka godzin pociągiem. Co ciekawe na tych imprezach można było rozróżnić tzw. „starą gwardię”. Były to osoby takie jak Łukasz, którzy byli dosłownie uzależnieni od tych wyjazdów. Była to stała ekipa. Łączyła ich wspólna pasja, chociaż nie wszyscy słuchali tego samego gatunku muzycznego.

Na pamiątkę Łukasz trzyma pudełko, gdzie ma wszystkie opaski i identyfikatory, które dostaje się na wejściu. Czasami, gdy wraca do rodzinnego domu to natknie się na nie. Tyle wspomnień zamkniętych w jednym pudełku. Obiecał mi, że przywiezie je następnym razem do Elbląga.

Sandra Hryckiewicz

Autor

- niezależny serwis informacyjno-publicystyczny.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika