Kabarety na emigracji
Polska scena kabaretowa wydaje się kwitnąć ostatnimi czasy. Ale, jak to zwykle bywa, w okresie przesytu i nadmiaru, lwia część tych prezentacji nie wzbija się ponad poziom humoru ludycznego, adresowanego do widowni o niskich gustach czy wręcz gawiedzi, którą satysfakcjonują proste, dosadne gagi – czemu daje wyraz co chwilę rżeniem aprobaty w stylu sitcomów.
Jak komentują internauci: „kiedyś było zabawnie, teraz jest wulgarnie”. Za najlepszy kabaret bywa także uważany od jakiegoś czasu polski rząd… Dla mnie osobiście pierwszym, który zrobił wrażenie swym przekazem, były popisy Jana Pietrzaka, czyli Egida. Klasyka…
Te wczesne kabarety były (prawie wyłącznie) głęboko zaangażowane w kwestie polityczne, podziemne, patriotyzm i trochę patosu. Potem komentowały coraz częściej absurdy życia codziennego. Oczywiście wkrótce pojawiło się ich całe mrowie: Kabaret moralnego niepokoju, Grzegorz Halama, Grupa MoCarta, Paranienormalni, Limo, Mumio, Neo-nówka, Ani mru-mru… Kabarety jeżdżą oczywiście w trasy także po skupiskach polskiej emigracji – w niezłej formie:
Ale najbardziej lubiłem ten Olgi Lipińskiej, który był przez lata prawie doskonałym, choć krzywym, zwierciadłem życia III Rzeczpospolitej i czułym barometrem nastrojów społecznych: wysoki poziom, „ludowe” pieśni i tańce a w nich jakże udane niebanalne dialogi, celne i przezabawne riposty, świetna choreografia plus zawsze jakaś niepokorna puenta, morał…
Mimo iż wiele śmiesznych i świeżych produkcji pojawiło się później, tamten kabaret był dla mnie czymś wyjątkowym, na tle konkurencji zawsze odcinał się jasno i wyraźnie.
Potem nastąpiła – dla mnie – jakby przerwa, natomiast w czasie mej brytyjskiej emigracji zacząłem fascynować się nieco występami tamtejszych komików, odkryłem m.in. program satyryczny Have i got news for you (Ian Hislop), lub Frankie Boyle, bo sporo na wyspie godnych następców Monty Pythona i Jasia Fasoli…
Produkcję „Pożaru w burdelu” poznałem bardzo niedawno. I urzekli mnie, przyznam się: łączą dobrą tradycję ze współczesnością, jest absurd, pastisz, groteska, ironia i trafione dowcipy. Komentują różne wydarzenia praktycznie na bieżąco. Chwaliła ich Wyborcza i Newsweek. Dla mnie to po prostu świetny mariaż kabaretu z teatrem i musicalem, płynne przełączanie się między różnymi stylami, taka formuła, która może i rodzi złote jaja – dostało się nawet hollywoodzkiemu aktorowi:
Bo w czasach, gdy większość ich konkurencji zeszła na poziom fast foodu dla proli, tutaj jest cięty humor, gorzki śmiech i klimaty autentycznej pasji twórczej, rozwoju oraz kreowania rozrywki niepoprawnej, przez inteligentnych dla inteligentnych i sfrustrowanych, oryginalnie i w dobrym opakowaniu profesjonalizmu. Bardzo pozytywne zaskoczenie „na plus”.
Warto by pojawili się w polskim Londynie, Dublinie, Madrycie albo Paryżu! Trzymam kciuki za ich burdel, upsss… za Pożar, za ten kabaret mocno warszawski, a nawet nieco mieszczański. Dobry, bo polski… (zrobiłem się chyba sentymentalno-patriotyczny bardziej na tej emigracji).
Ale szczery śmiech nigdy z mody na szczęście nie wychodzi, zwłaszcza w naszych popapranych jakże czasach.
Dziękuję za częste masaże przepony, doktorze Fak i ferajno!