Ta tragedia miała być zapomniana... Tego chciała władza | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 3.12.2016

Ta tragedia miała być zapomniana… Tego chciała władza

Okres komuny skrywa wiele tragedii. Wiele z nich nawet nie dotarło do publicznej wiadomości. Chciałbym przypomnieć jedną z nich, niestety dla niej – grudniowej, więc skutecznie przykrywaną przez rocznice stanu wojennego.

statek-2

To opowieść morska. Choć dokładniej stoczniowa. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile na statkach, na morzu, w portach, czy stoczniach zginęło ludzi. Marynarzy i stoczniowców. Chciałbym przypomnieć niektóre z tych tragedii, by zawód marynarza sprowadzić do należytych proporcji – bez zbędnego romantyzmu i otoczki światowca. To następna ciężka i ryzykowna praca.

13 grudnia. W społecznej świadomości, raz na zawsze zakodowana data.  Ponury niedzielny poranek. Nie ma telewizji, córka chce obejrzeć program dla dzieci… W milczeniu patrzymy w końcu na ruskiego buca w polskim generalskim mundurze, który nas informuje, że właśnie zamienili kraj w obóz o zaostrzonym  rygorze.

Taką pamięć i skojarzenia z 13 grudnia ma większość z nas. Lecz dla kilkudziesięciu rodzin z Wybrzeża, 13 grudnia to przede wszystkim dzień tragicznej śmierci ojców, braci i synów. Dokładnie 20 lat wcześniej – 13 grudnia 1961 roku.

Wykańczaliśmy jednostkę, plan się walił, liczył czas
A tych paru pracowało tam, na dnie,
Wtem się ogniem zajął mostek, ewakuowali nas,
A od tamtych na dnie odwrócili się.

Władza komunistyczna skutecznie zadbała, żeby pamięć o tej tragedii została wymazana i nie pozostała w powszechnej świadomości. Pamięć o tragicznym pożarze na nowym drobnicowcu M/S Maria Konopnicka w gdańskiej Stoczni im. Lenina.

Praca w stoczni

Nowo zbudowana jednostka wróciła właśnie z prób morskich (sea trial). Przechodzą takie próby wszystkie statki, bez przerwy. Na nowo wybudowanych, próby morskie trwają nawet dwa tygodnie. Grupa inspektorów i kilkudziesięciu stoczniowców sprawdza, czy wszystko, co wybudowali i zainstalowali, sprawuje się jak należy. Statek jest goły, nie ma jeszcze mebli. Nie ma też podłóg i sufitów. Ludzie śpią gdzie popadnie, na rozrzuconych materacach. Na wykończenie i kosmetykę przyjdzie czas, jak statek po próbach wróci do stoczni.

Za komuny zawsze pracowało się na hura. Lokalny kacyk, czy to wojewódzki PZPR, czy sekretarz Stoczni, chcieli się pochwalić przed Warszawą, jacy to oni prężni i wspaniali i wydawali polecenie, że statek ma być wykończony i oddany armatorowi przed Bożonarodzeniowymi Świętami. Oczywiście takie polecenie było bezdyskusyjnym rozkazem. Na statek rzucano rezerwy ludzi. Na dole spawacze spawali sufity, a nad nimi stolarze kładli podłogi. Kompletne pandemonium. Nikt tego nie ogarniał. Setki ludzi kręciło się po statku, byle tylko wyszykować go i radośnie odbić o burtę butelkę ruskiego szampana, zgodnie z życzeniem Komitetu Wojewódzkiego.

Dodać do tego trzeba, że wszystko było byle jakie, prowizoryczne. Właśnie na hura. Najgorzej było z zarządzaniem i nadzorem. Kierownictwo kompletnie nie panowało nad robotami. Wkraczał majster ze swoją ekipą i robił co chciał. Przyspawał rurę, którą miał w planie, a po chwili drugi majster ją odcinał, bo on w swoim planie w tym miejscu miał zawór. Ludzie robili co im polecono. Jednakże kierownictwo i nadzór były iluzoryczne. I tak do prawdy, nikt się tym nie przejmował. Zawsze to jakoś będzie.

Wybuch paliwa!

Pamiętnego 13 grudnia 1961 roboty były prowadzone na całym statku. Od mostku na szczycie, do maszynowni na samym dnie. Do terminu zakończenia i przekazania statku armatorowi pozostały trzy dni. Wszyscy wiedzieli, że to nierealne, ale podobnie jak z autostradami Tuska, najpierw się odda, a potem wykończy. Dodatkowo do pracy na statku skierowano 300 robotników, pogłębiając jeszcze chaos, który tam panował.

Na pokładzie stał dieslowski agregat, który, jak to w stoczni, zasilał różne narzędzia elektryczne. W pewnym momencie zatrzymał się, a właściwie to go zastopowano, bo rura doprowadzająca paliwo przeciekała, więc postanowiono ją szybko zaspawać. Inny robotnik, który o tym nie wiedział, a któremu ręczna szlifierka przestała nagle działać, podszedł do agregatu, stwierdził, że nie ma paliwa, więc odnalazł zawór i go otworzył. A w tym czasie spawacz już spawał uszkodzony przewód paliwowy. Gdy paliwo doszło do miejsca gdzie spawał, wybuchło mu prosto w twarz. Spawacz zginął na miejscu. Tymczasem płonące paliwo, pod ciśnieniem wydostawało się na pokład i zaczęło zalewać pomieszczenia. Zapanowała panika. Nikt nie pomyślał o zakręceniu zaworu.

Ogień i dym rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Pierwsi ludzie, którzy pracowali wewnątrz , przedarli się przez ścianę ognia i wydostali na zewnątrz, bezmyślnie przy tym zamykając luki i drzwi wodoszczelne i nie myśląc o tym, że wewnątrz mogli pozostać jeszcze ich koledzy. Tak to w sekundach rozpoczęła się ta tragedia.

Uwięzieni ludzie

Co było potem, to jeden wielki chaos, i indolencja. Natychmiast wezwano stoczniową straż ogniową. I co z tego! Kierownictwo i dyspozytor nie wiedzieli, gdzie statek stoi i skierowali ją w zupełnie inny zakątek stoczni. Gdy wreszcie strażacy zjawili się na miejscu, ogień szalał pełną mocą. A wewnątrz, schronieni w maszynowni, odcięci przez ogień i zaryglowane drzwi, byli ludzie. Ponadto straż nie miała odpowiedniego sprzętu do tego typu akcji. Po co więc była stoczniowa straż pożarna?

Okręt płonie – krzyczą – plan! Trzeba gasić co się da!
My po jeszcze żywych, dalej kadłub ciąć,
Wtedy wojsko zawezwali i ratować zakazali:
Kula w łeb, kto zechce w rękę palnik wziąć!

I słyszeliśmy jak młoty o stal walą,
Coraz wolniej, jakby z czasem zwlekał czas,
Oni biją tam na alarm, że się żywym ogniem palą,
My stoimy, i nie robi nic nikt z nas.

Mimo wszystko, można było wówczas jeszcze szybko uratować, jak się później okazało, 21 uwięzionych stoczniowców. I to bardzo łatwo. Trzeba tylko było od nabrzeża wyciąć palnikiem dziurę w kadłubie. W stoczni to prosta, parominutowa operacja. Uwięzieni walili młotami i kluczami w blachy wskazując dokładnie miejsce, gdzie się znajdują.

Cóż z tego… Wśród kierownictwa na zewnątrz statku nie znalazł się taki odważny, by w nowej jednostce, prawie wchodzącej do eksploatacji, wyciąć dziurę w burcie. Czy ktoś jest w stanie pojąć tą całą sytuację? Uwięzieni w ciemnej czeluści ludzie, w pomieszczeniu pełnym dymu i już bardzo gorącym, którzy zdają sobie sprawę, że ich życie jest zaraz poza tą cienką blachą, tylko ją wyrwać, pokroić. I którzy w desperacji walą tymi młotkami, bo przecież wszyscy muszą ich tam na zewnątrz słyszeć i muszą pomóc…. A tu nic…
Bo jest komunizm. Bo ludzie już dawno nie mają wolnej woli i jaj. Brygadzista sra ze strachu przed kierownikiem, kierownik przed dyrektorem, dyrektor przed sekretarzem partii, ten przed województwem, województwo przed Warszawą, a Warszawa przed Gomułką. Czyli w tamtej logice tylko Gomułka mógł uratować tych ludzi.

Stukanie młotami w burtę było coraz słabsze. Cichło… W końcu zapanowała cisza. Ogień zebrał swe żniwo.

I ucichło to ich bicie, długo zanim pożar zgasł.
Milczał statek ocalony, wojsko, my.
Ale premię za przeżycie wyfasował każdy z nas
I urlopu strachowego po dwa dni.

Oczywiście odbył się proces. Komuna dbała o pozory. Nie znaleziono winnych wśród kierownictwa i nadzoru.

ZA ŚMIEĆ 22 STOCZNIOWCÓW, GŁUPIĄ I BEZSENSOWNĄ, NIE ODPOWIEDZIAŁ NIKT.

Komuna zadbała by opinia publiczna nic nie wiedziała o tym zdarzeniu. Pożar na „Konopnickiej” w gdańskiej Stoczni im. Lenina długo trzymano w tajemnicy. Mała tablica upamiętniająca tę tragedię została powieszona przy stoczni 13 grudnia 2004 roku.

ofiary-konopnicka

źródło:. Wikipedia

W 1985 Jacek Kaczmarski przebywał w Monachium w rozgłośni Radia wolna Europa. Tam po raz pierwszy dowiedział się od Bogdana Żurka o stoczniowej tragedii. Był wstrząśnięty. Następnego dnia przyniósł tekst piosenki.

Wykańczaliśmy jednostkę, plan się walił, liczył czas
A tych paru pracowało tam, na dnie,
Wtem się ogniem zajął mostek, ewakuowali nas,
A od tamtych na dnie odwrócili się.

Okręt płonie – krzyczą – plan! Trzeba gasić co się da!
My po jeszcze żywych, dalej kadłub ciąć,
Wtedy wojsko zawezwali i ratować zakazali:
Kula w łeb, kto zechce w rękę palnik wziąć!

I słyszeliśmy jak młoty o stal walą,
Coraz wolniej, jakby z czasem zwlekał czas,
Oni biją tam na alarm, że się żywym ogniem palą,
My stoimy, i nie robi nic nikt z nas.

I ucichło to ich bicie, długo zanim pożar zgasł.
Milczał statek ocalony, wojsko, my.
Ale premię za przeżycie wyfasował każdy z nas
I urlopu strachowego po dwa dni.

Zwodowaliśmy jednostkę i o burtę szampan prysł,
Zaspawany na dnie wieczny grób wśród braw.
W chorągiewkach nowy mostek, flag biało-czerwonych błysk
Płyń po morzach, imię polskiej floty sław!

I słyszymy wciąż jak młoty o stal walą,
Coraz wolniej jakby z czasem zwlekał czas,
Oni biją tam na alarm, że się żywym ogniem palą,
My stoimy, i nie robi nic nikt z nas
.

Jacek Kaczmarski

Autor

- publicysta. Z zawodu inżynier elektronik pracujący od 30 lat za granicą na morzu. Konserwatysta.

Wyświetlono 8 komentarzy
Napisano
  1. Papa Smerf pisze:

    Po pierwsze w 1961 roku Stocznia Gdańska nie miała jeszcze imienia Lenina.Po drugie w owym czasie nie była to żadna tajemnica – sprawa ta była znana opinii publicznej i komentowana.Faktem jest że nie obchodzono żadnych rocznic ale była to tragedia jedna z wielu jak w latach poprzednich i następnych.

  2. Janusz pisze:

    Tak Papa. Co racja, to racja. Tragedia jedna z wielu. Ludzie się żywcem smażyli, bo komuchy tak chciały.
    Podaj jeszcze parę tragedii z tamtych czasów.

  3. Bolesław pisze:

    Komuna uwielbiała ukrywać fakty. Taki system. Im dalej na wschód tym bardziej ukrywano. Brawo za przypomnienie tego wydarzenia. To sie należy Ofiarom ale też i Stoczniowcom.

  4. maria pisze:

    Byłam wtedy dzieckiem, mieszkałam w Oliwie. Pamiętam jak ulicą Krzywoustego szli mężczyźni i płakali. To stoczniowcy wracali z pracy do domów…

  5. Marek pisze:

    Trochę to stragizowane i nie tak w rzeczy samej fakty sie przedstawiały bo „Konopnicka paliła sie na kanale wyposażeniowym miedzy w-5 a W-2 a NIE NA POCHYLNI!fakt że nie wycieto otworu w burcie bo zabroniono tego robic a to ze wzgledu na to że jakby poszedł gwałtowny dopływ powietrza do szczelnie zamknietych pomieszczeń, rozerwało by „Konopnicką” jak potężną bombę i ofiar byłoby duuuużo więcej i ten agregat na pokładzie też jest „kitem” a chodziło o rurociag paliwowy dostarczający paliwo do agregatu w elektrowni jednostki, który znajdował się w maszynowni a spawacz w czasie przerwy śniadaniowejchciał nadrobic to z czym się spóźniał i faktycznie jakis bałwan otworzył zawór zasilający na którym drugi bałwan nie powiesił tabliczki że są prowadzone prace spawalnicze i nie otwierać, drugiej takiej historii osobiscie zapobiegłem na jednostce B-69/11 też jakis bałwan zaczął napełniać zbiorniki paliwowe w FMRze zauważyłem że luk do zbiornika jest nie zamknięty a tank był już pełny i prowadzone prace spawalnicze narobiłem szumu przykryłem właz brezentem azbestowym który leżał w zenzie, wszyscy sie ewakuowali pogasili palniki wyłączyli spawarki zleciało się całe kierownictwo budowy mało nie osiwieli, ale myslicie że to gdzieś dalej poszło ja w „nagrodę” dostałem dyscyplinarkę i wyeoką odprawę wszystkich co to widzieli porozrzucali po różnych wydziałach i za bramę a sprawę pod dywan to jest zawodowe ryzyko tak samo jak marynarz , żołnierz , policjant i idąc do takiej pracy trzeba sie z tym liczyc że będziesz pracował na bombie i jak nie ty nadepniesz na zapalnik zrobi to inny najczęście nie myslący matoł ty zginiesz a on bedzie żył chyba po to aby rozpamietywać i pokutować pod warunkiem że ma sumienie. Ludzi oczywiście szkoda ale c’est la vie a przważnieginą niewinni a jedno co wynosisz z takie pracy to wbij sobie to w głowę że :PRZYSTĘPUJĄC DO PRACY MYŚL O TYM CO ROBISZ ABY NIE ZASZKODZIĆ SOBIE I INNYM!!

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika