Co dalej z kolebką Solidarności? Czy decyzje o „zaoraniu stoczni” na pewno są racjonalne?
Co dalej ze Stocznią Gdańską? Zamiast terenów historycznych i kolebki ruchu społecznego mają powstać tu banki, firmy ubezpieczeniowe i… być może pojawi się możliwość kupienia kolejnego mieszkania na wynajem. Na preferencyjnych warunkach…
W Gdańsku od dłuższego czasu trwają konsekwentne działania mające na celu przekształcenie terenów postoczniowych w twór zwany Młodym Miastem. Koncepcja ta, o ile mnie pamięć nie myli, powstała już w początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy Polska wreszcie „została wyzwolona spod wpływów polskojęzycznych sługusów Rosji”.
Odnoszę wrażenie, że działania te są realizacją hasła, które rzucił jeszcze Mieczysław Rakowski, jeden ze wspomnianych „sługusów”. Na pytanie: „A co ze stocznią?”, wspomniany Mieczysław Rakowski rzucił: „A stocznię można zaorać”.
Jak widać po efektach, i tamta, i dzisiejsza władza, cel miały podobny. Z tym, że tamta władza gotowa była „zaorać stocznię”, by na zawsze pogrzebać źródło społecznych żądań, niepokojów, głosu sprzeciwu wobec nieprawości władzy. I ostatecznie nie odważyła się na „ruszenie” potężnej, stoczniowej infrastruktury, której ewentualne odbudowanie będzie praktycznie niemożliwe.
Dzisiejsza, „nasza” władza, niewątpliwie mając w pamięci fakt, że Stocznia Gdańska była kolebką społecznego ruchu, który należałoby jak najszybciej wypchnąć na margines historii, kieruje się niepohamowaną rządzą zysku. Przecież tereny, na których położona była stocznia, można zamienić na centrum bankowo – biznesowe. Chętnych do inwestowania w „taki interes” nie zabraknie. Banki, ubezpieczyciele, firmy sektora energetycznego – to niemal nieograniczone źródło pieniędzy na reprezentacyjne inwestycje. Przy realizacji takich inwestycji będzie okazja nawiązać nowe i pogłębić stare znajomości, może uda się tu czy tam kupić za bezcen jedno lub kilka luksusowych mieszkań na wynajem, może przetestować okazyjnie taki lub inny samochód, oczywiście z odpowiednio reprezentacyjnej półki, i tak dalej, i tak dalej.
Nie będę tu zastanawiał się w ogóle, jak ewentualna zmiana charakteru olbrzymiego obszaru wpłynie na funkcjonowanie miasta, na życie jego mieszkańców. Jakiś obraz sytuacji mamy na przykład na Trakcie Królewskim, który zwłaszcza w okresie od wiosny do jesieni powinien tętnić życiem, być pełen turystów okupujących praktycznie od świtu do świtu sklepiki, kawiarnie, restauracje? A co mamy? Od dwudziestej, dwudziestej drugiej wymarła dzielnica. Nikt tam nie spaceruje, nikt nie ogląda, nikt nie zwiedza. Siedziby banków, firm ubezpieczeniowych i kilka nieciekawych restauracji nie są w stanie przyciągnąć turystów. Pozostałe jeszcze sklepy zamykają swe podwoje ok. osiemnastej, dziewiętnastej. Ale to, jak już pisałem, nie jest najważniejsze.
O wiele większa szkoda powstaje z tego powodu, że godzimy się na bezpowrotne zniszczenie historycznej, nie spotykanej chyba nigdzie w świecie, zlokalizowanej bardzo blisko centrum infrastruktury przemysłowej. Próby jej ewentualnego odtworzenia w przyszłości, (gdyby okazało się z jakichkolwiek powodów, że świat jednak nie jest tak przyjazny, że nie wszystko można kupić w dowolnym czasie i za rozsądne pieniądze) będą wręcz niewyobrażalnie drogie.
To, co budowano w pocie czoła przez całe dziesięciolecia, wielkim nakładem środków, ma zostać teraz po prostu „zdemolowane”. Wydaje mi się, że budowanie centrów handlowo – biznesowych jest dużo prostsze i tańsze niż ewentualne budowanie w przyszłości infrastruktury przemysłowej. Czy więc decyzje o „zaoraniu stoczni” na pewno są racjonalne?
Może dobrze byłoby zobaczyć, co dzieje się na terenach byłych stoczni niemieckich, brytyjskich, norweskich? Ale i ten element, moim zdaniem bardzo istotny, nie jest w całej sprawie najważniejszy. Tereny Stoczni Gdańskiej są terenami historycznymi. Każdy metr kwadratowy powierzchni jest świadkiem dziejów naszego kraju. Dziejów różnych. Raz lepszych, raz gorszych. Ale naszych. To jest pomnik naszej, polskiej historii, naszej bytności na tych ziemiach.
Współczesna historia nadała Stoczni Gdańskiej nowy, jeszcze większy wymiar. Tereny, na których stały stoczniowe dźwigi są dla mnie jak Pola Elizejskie dla Francuzów, jak Plac Czerwony dla Rosjan, jak Brama Brandenburska dla Niemców, jak Kolseum dla Włochów, jak Big Ben dla Anglików. W żadnym z tych krajów żadna władza nie odważyła się podnieść ręki na te narodowe świętości. Mimo, że nie przynoszą zysków takich, jakie można byłoby osiągać po ich zburzeniu i postawieniu w tych miejscach np. hipermarketów.
W naszych, gdańskich zamiarach wyprzedziliśmy już, i to zdecydowanie, inne kraje i narody. Szkoda, że to nasze przodownictwo osiągamy w dziedzinie, z której zasłynęli Wandalowie. Cóż. Cywilizowane narody nie burzą pomników, co najwyżej stawiają nowe. Jak z powyższego wynika, do cywilizacji jeszcze nam trochę brakuje. Nieprzyjemne jest tylko to, że wraz z upływem czasu dystans jakby się zwiększał.