Niegodni. Zawsze po „niewłaściwej stronie”…
Od wielu lat obserwuję dziwne zjawisko socjologiczne, polegające na pogardliwym (to bardzo delikatne określenie) traktowaniu ludzi mających inne poglądy, zwłaszcza polityczne. Gdyby rzecz zaczynała się i kończyła na pogardzie, można byłoby z tym żyć, choć, przyznaję, nie byłoby ani łatwo, ani przyjemnie. My jednak, jako naród, wspólnota, idziemy znacznie dalej. Każde odstępstwo od bezkrytycznego podzielania poglądów obowiązujących w danej grupie (partii, stowarzyszeniu, kompanii itp.) traktujemy wręcz jako zdradę narodową.
Jako człowiek już niemłody, a nawet wiekowy, mogę powspominać. Gdy byłem dzieckiem, uczono mnie, że ci, którzy walczyli po czterdziestym piątym roku z „władzą ludową” byli „bandytami”. Pewnie wśród nich byli i bandyci. Może nawet nie było ich mało. Jakoś w wieku młodzieńczym (tak, tak, to nie jest wymysł dzisiejszej młodzieży) zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy ten „bandytyzm” był jedynym motywem działań tych, których dziś nazywamy „wyklętymi”. Dziś wiemy już, że tak nie było.
Jednak tamta, „ludowa władza” gotowa była wszystkich owych „bandytów” wrzucić do jednego wora nazywanego na przykład „zaplutymi karłami reakcji” i całe ich życiorysy sprowadzić wyłącznie do ich przestępczej (często taka była) działalności. Dziś, mając swoje lata i doświadczenia zdaję sobie sprawę z tego, jak musieli czuć się ci, którzy, przynajmniej we własnej wierze, działali dla dobra Ojczyzny, a których ta Ojczyzna uznawała za przestępców. Z tymi „przestępcami” walczyli żołnierze, obrońcy „władzy ludowej”.
Niektórzy z powodu powołania, niektórzy z przekonania, niektórzy, bo chcieli zagłuszyć swoje lęki, frustracje, Bóg wie co jeszcze. Także wśród nich byli przestępcy, niekiedy po prostu R11; bandyci, degeneraci, sadyści. Jak w każdej większej grupie. Ale byli wśród nich i tacy, którzy uczciwie i z pełnym poświęceniem (także życia) walczyli o lepszy byt nie tylko swój. Robili to dla dobra Ojczyzny. Takiej, jaką mieli, takiej, jaką znali.
Dzisiejsza władza wszystkich owych „obrońców władzy ludowej” gotowa jest wrzucić do jednego wora nazywanego na przykład „sługusami Rosji”, zdrajcami narodowej idei i tradycji. Dziś, mając swoje lata i doświadczenia zdaję sobie sprawę z tego, jak muszą czuć się ci, którzy, przynajmniej we własnej wierze, działali dla dobra Ojczyzny, a których ta Ojczyzna uznała za przestępców. Różnie układały się polityczne preferencje ludności polskiej po drugiej wojnie światowej.
Byli zawzięci przeciwnicy „władzy ludowej”. Tym owa władza nie pozwalała robić kariery, rozwijać się, dorabiać. Byli traktowani jak ludzie „gorszego sortu”. Mimo, że swoją wiedzę, doświadczenie i pracę poświęcali swojej Ojczyźnie. Takiej, jaką mieli. Takiej, jaką kochali. Z władzą taką, jakiej być może nienawidzili. Ale (trochę z przymusu) tolerowali. Ówczesna władza w najlepszym razie mówiła o nich: cóż, dobry specjalista, ale bezpartyjny. W najgorszym R11; prześladowała. I wszystkich wkładała do jednego wora ludzi o wypaczonych poglądach, żyjących niegodnie, niemal jak zdrajcy Ojczyzny.
Ale byli i tacy, którzy z pełnym przekonaniem służyli tej władzy. Nie dla tej władzy, ale dla Ojczyzny. Takiej, jaką mieli. Takiej, jaką kochali. Jest faktem, że to ich tamta, „ludowa władza”, trochę bez pytania o zdanie, traktowała jak ludzi „lepszego sortu”.
Dziś, po kolejnej zmianie kierunku politycznego wiatru, role się odwracają. To oni uznawani są za zdrajców, w najlepszym razie ludzi nieświadomych swych czynów, ogłupionych „komunistyczną propagandą”. Aż przyszedł rok 1980. Faktem jest, że prawie dziesięć milionów ludzi zapisało się do Solidarności. W tym niemała grupa członków partii rządzącej w tamtych latach. Ludzie zażądali zmian. I władza na te zmiany przystała. Po niemal dziesięciu latach, ale jednak w sposób pokojowy, bez rozlewu krwi, nastąpiła w Polsce zmiana ustroju politycznego. I co dziś się okazuje?
Kolejne pokolenie „prawicowej” władzy zarzuca swoim poprzednikom wszystko, co najgorsze. To, co podpisano przy okrągłym stole, uznawane jest za narodową zdradę. Nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę, że porozumienia w Szczecinie i Gdańsku wicepremierzy rządu PRL podpisywali ze współpracownikami służb specjalnych, to jednak były to porozumienia społeczne. Takie, na jakie Polskę i Polaków było stać w tamtej, historycznej chwili. Ludzie (przynajmniej w znakomitej większości) robili to z pełnym przekonaniem, że działają dla dobra Ojczyzny.
Dziś, po raz kolejny, następne pokolenie Polaków ma zmierzyć się z problemem życia po „niewłaściwej stronie”, życiem niegodnym. (Albo raczej R11; godnym najwyższego potępienia). Mimo, że najlepiej jak umieli, służyli swojej Ojczyźnie. Takiej, jaką mieli i takiej, jaką kochali. Innej nie mieli. Zwracam uwagę, że takie przekreślanie ludzkich życiorysów jest postępowaniem wyjątkowo brutalnym, wręcz nikczemnym.
Jeśli ktoś popełniał w życiu przestępstwa, Rzeczpospolita powinna go ukarać. Ale dlaczego ta sama Rzeczpospolita, pretendująca do roli wielkiej, tolerancyjnej, przyjaznej ludziom bez względu na ich poglądy i zapatrywania chce (po raz kolejny) pozbawić sensu życia całe pokolenia swoich synów. Polska historia nie jest łatwa. Ani ta dalsza, ani ta najnowsza. W związku z tym różne były postawy Polaków. Jednak nie zarzucajmy każdemu z nich, że działał z niskich pobudek. Uszanujmy wybory, jakich ludzie w tej trudnej historii dokonywali. Nie zapominajmy ani o tych, których wczoraj uznawano za zdrajców, a dziś kreuje się na bohaterów, ani o tych, którzy dzisiaj uznawani są za zdrajców, a do niedawna uchodzili za bohaterów.
W tej naszej, niezwykle złożonej historii wyjątkową rolę pełnią pomniki. Zapewniam, że usuwanie którychkolwiek z nich w żaden sposób tej historii nie zmieni. Nie da się też w dzisiejszych czasach historii zapomnieć ani przekreślić. Pozostaje więc ją uszanować. Mam wrażenie, że z owym szacunkiem dla historii jest trochę tak, jak z ludźmi, o których wyżej pisałem. Bez względu na to, co robili i po której stronie politycznego sporu stali, pamięć o nich powinna być zachowana. Wyważona, spokojna, rzekłbym, beznamiętna. Podobnie z historią. Gdyby nasze na nią spojrzenie takie było, może łatwiej byłoby dziś zakopywać wojenne topory, a nie je wydobywać! I Polska byłaby chyba i nieco silniejsza, i nieco bardziej bezpieczna. A ponoć bezpieczeństwo Rzeczpospolitej wszystkim leży bardzo na sercu.
Tu jeszcze krótka refleksja. Na cmentarzu na Pęksowym Brzysku znajduje się napis: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć tracą życie”. Dobrze byłoby, gdyby w czasie wakacyjnych wędrówek po Polsce politycy wszystkich politycznych stron zwracali uwagę na te, niekiedy niewielkie, ale jakże znaczące, niemal święte „perełki” myśli ludzkiej, które w różnych miejscach kraju można spotkać. I zaczęli wyciągać wnioski z tego, co zobaczą. Ale czy to jest życzenie możliwe do spełnienia?