Silna i samodzielna Polska jest problemem dla Brukseli i Berlina
Obserwowaliśmy bezprzykładny atak Unii Europejskiej na Polskę. Tak – na Polskę, choćby eurodeputowany Janusz Lewandowski nie wiadomo jak zaklinał, że przyjęta rezolucja dotyczy wyłącznie rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość.
Zresztą choćby nawet dotyczyła tylko PIS-u, to przecież jest to partia, która wygrała uczciwe wybory, oraz prawnie i uczciwie realizuje swoje rządy i uchwala prawa w sejmie. Jednak nie chodzi eurokratom o PIS, choć prezes PIS-u, Jarosław Kaczyński jest dla tzw. Europy czarnym charakterem od dawna. Jakakolwiek inna partia realizująca podobny program idący w kierunku pełnej suwerenności, samodzielności, byłaby traktowana analogicznie.
Powszechna jest opinia, że takie właśnie rozstrzygnięcia i taka postawa Unii jest spowodowana zakulisowymi działaniami opozycyjnych partii, które straciły władzę: Platformy Obywatelskiej i w mniejszym stopniu Polskiego Stronnictwa Ludowego, oraz świeżo utworzonej partii bankowców i korporacji – partii Nowoczesna.
Jest dokładnie przeciwnie. Te partie spełniają wtórną rolę hałasujących zagończyków, wypuszczonych w politykę przez swoich zagranicznych mocodawców. To są bezrozumne narzędzia realizujące cele wielkiej polityki.
A cele tych, którym obecna władza w Polsce tak się nie podoba, są proste i okrutne – nie można dopuścić, by Rzeczypospolita stała się państwem silnym i samodzielnym. Ma być jak dotychczas słaba, potulna i zawsze posłuszna zagranicznym metropoliom. Konkretnie – Brukseli i Berlinowi. A poprzez Berlin także Moskwie. Toteż używa się wszystkich sił i środków od listopada zeszłego roku, by Polskę niszczyć, dyskredytować i nie dopuścić do samodzielnego rozwoju.
Dlaczego tak się dzieje? Co powoduje, że niby deklarujące przyjaźń i współpracę państwa Europy Zachodniej i częściowo USA, nie chcą dopuścić, by kraj nasz szedł obecną drogą rozwoju? Bo zdają sobie dobrze sprawę, że taki rozwój, to koniec dotychczasowego układu Europy. To koniec neoliberalizmu; to koniec tego podszytego komunizmem lewactwa i zielonych, a najważniejsze – to koniec obecnego kształtu kapitalizmu, w szczególności absurdalnej władzy banków i korporacji.
Czyli Europa broni dotychczasowego status quo, któremu właśnie Polska zagraża. A tysiące eurokratów walczy o swój ciepły i wygodny byt, bo jak się narody państw europejskich, po polskim przykładzie, zorientują, że są bezczelnie okradani i wykorzystywani, to wyślą brukselskich darmozjadów na Madagaskar.
- Drobny przykład: Unia Europejska na sam transport swoich urzędników między Brukselą i Strasburgiem wydaje rocznie 200 milionów euro.
- I drugi: Prawie 700 eurodeputowanych pobiera miesięcznie ok. 11 000 euro netto, co w skali rocznej daje prawie 100 milionów gołych pensji. A drugie tyle stanowią dodatkowe apanaże.
Długo żyliśmy w Europie pojałtańskiej. Ówczesne mocarstwa: USA, ZSRR i Wielka Brytania ustaliły na długie lata porządek w Europie. Polska niestety znalazła się za drutami kolczastymi obozu komunizmu, a jej granice wytyczano linijką na mapie. Na prawie pół wieku zatrzymano nasz kraj w prawidłowym rozwoju. Bezczelnie eksploatowano i okradano, dając niewiele na pocieszenie.
W roku 1989 komunizm już nie mógł dalej egzystować, praktycznie był trupem, a kolejne „państwa za żelazną kurtyną” odpadały od Związku Radzieckiego, jak ciało od trędowatego. Lecz komuniści, właściwie ludzie komunizmu, którzy z tego ustroju czerpali korzyści i przywileje, postanowili się przepoczwarzyć w dotychczas brutalnie zwalczanych kapitalistów i przy pomocy różnych Sachsów, Balcerowiczów, Kiszczaków, Michników i Wałęsów nadal sprawować władzę. Udawało im się to przez ćwierć wieku.
Jednakże w swoim doktrynalnym zaślepieniu, pazerności parobków i powszechnej głupocie, nie zdawali sobie sobie sprawy, że transformacją roku 1989 wypuścili dżina z butelki. Rozpoczęli proces, na którego końcu stoi człowiek pokroju Jarosława Kaczyńskiego. To niekoniecznie musi być on, choć właśnie Kaczyński jest dobrą egzemplifikacją, klasycznego, patriotycznego Polaka, jakich znamy choćby z powstań – Styczniowego i Listopadowego. A także tych, co walczyli z Targowicą.
Polska transformacja to „jeden z największych politycznych cudów XX wieku” – powiedział amerykański filozof, politolog i ekonomista Francis Fukuyama w Gdańsku podczas międzynarodowej konferencji „Europa i świat 30 lat po zwycięstwie polskiej Solidarności”.
Politolog, autor koncepcji „końca historii”, zwrócił uwagę, że system totalitarny chciał kontrolować nie tylko sferę polityczną czy gospodarczą, ale całość życia obywateli aż do poziomu rodziny. – Ambicja systemów totalitarnych polegała tym, by wpływać na jednostki tak, by zniszczyć społeczeństwo obywatelskie, żeby nie doszło do powstania niezależnych organizacji, żeby znikła nić zaufania pomiędzy obywatelami – powiedział. Jak ocenił, komunizm był systemem politycznym, który „w sposób celowy i przemyślany chciał wyeliminować zaufanie pomiędzy obywatelami”. [1]
Wybitny naukowiec, Francis Fukuyama powiedział to w Gdański w 2010 roku. Nie mógł więc znać destrukcyjnych poczynań Platformy Obywatelskiej i prawidłowo ocenić minionych dwudziestu lat. Jednakże zdawał sobie sprawę z wagi zainicjowanego procesu i jego wagi praktycznie dla całego świata.
Gdy Polska powoli i z trudem przebijała się w kierunku suwerenności i budowania swojej siły, Europa karlała i gniła, zarządzana przez coraz gorszych polityków, którym przewrócono w głowach lewacką rewolucją 1968 roku i podkopywana przez starającą się o imperialną rekonstrukcję Rosję Putina.
Początkowa szczytna idea Roberta Schumana i późniejsze Traktaty Rzymskie tworzące wspólnotę europejską zostały po Traktacie Lizbońskim karykaturalnie wykoślawione, prowadząc Europę w kierunku, jaki sobie wymarzyła komunistyczna działaczka Róża Luksemburg, a później Stalin i Hitler.
Już za rządów komisarza Unii Jose Manuela Barroso, portugalskiego socjaldemokraty, który dzisiaj doradza bankowi Goldman Sachs, UE zaczęła się psuć. Rozpoczęto w 2004 roku poszerzanie Unii, nie mając niestety wyraźnego obrazu, jaki ma być ten potężny twór.
Jednakże gwałtowny upadek, w którym krawędziami urwiska był taki łańcuch zdarzeń, jak wprowadzenie wspólnej waluty, m.in. skutkujące bankructwem Grecji i kryzysami gospodarczymi w Portugalii, Hiszpanii i we Włoszech; fatalna decyzja Angeli Merkel, zaaprobowana przez Brukselę, o zaproszeniu islamskich imigrantów do Europy i na koniec wyjście Wielkiej Brytanii, tzw. Brexit, z Unii, spowodowała grupa wyjątkowych nieudaczników we władzach UE: triumwirat Jean-Claude Juncker (Luksemburg), Martin Schultz (Niemcy) i Donald Tusk (Polska). A także fakt, że największą frakcją w europejskim parlamencie jest Europejska Partia Ludowa, niby chadecja, a w rzeczywistości zbieranina lewaków, neoliberałów i „postępowców”, zawsze idących ręka w rękę z komunistami z Europejskiej Lewicy i Zielonych.
Degrengolada i rozkład UE już trwa i tylko jest jedno pytanie bez odpowiedzi – czy to już faktyczny koniec Unii? Nie mniej, wydaje się, że cała ta brukselska biurokracja nie zdaje sobie w pełni sprawy z dramatyzmu sytuacji i zamiast natychmiast starać się naprawić, woli zajmować się niszczeniem Polski.
Zapytam się ponownie – dlaczego?
Jeżeli państwo myślicie, że eurokraci, ze wspomnianą trójką: Juncker, Tusk i Schultz na czele, realizują jakieś swoje idee, to się potężnie mylicie. Zresztą również przywódcy największych państw, w tym Angela Merkel i Francois Hollande, są tylko najemnikami realizującymi cele wielkiego kapitału. Bo to właśnie oni – międzynarodowe korporacje, banki i instytucje finansowe są faktycznymi decydentami rozdającymi karty na światowej planszy do gry. I to dla nich obecny kurs władz Polski stanowi pewne zagrożenie. Używają więc narzędzi zewnętrznych, jak UE, Rada Europy, Komisja Wenecka, oraz wewnętrznych, czyli, jak się sami określili, totalną opozycję. Cel jest wyłącznie jeden – robić wszystko, by odsunąć Prawo i Sprawiedliwość od władzy.
Dlatego, że tylko PiS może zrealizować czarny scenariusz dla międzynarodowego kapitału, jaki zakreślił George Friedman, założyciel amerykańskiego think tanku, czyli instytutu prognoz i analiz, Stratfor, najważniejszy obok wspomnianego Francisa Fukuyamy, międzynarodowy analityk i prognosta. To, że nikt poważny nie może go lekceważyć, świadczy choćby to, że już sześciokrotnie trafnie przewidział rozwój wypadków, np. takich zdarzeń jak arabska wiosna ludów, wojna na Ukrainie, czy powstanie ISIS.
Zanim przejdę do jego prognoz dotyczących Polski pozwolę sobie na taki cytat:
Gdyby w 1950 roku ktoś powiedział, że największymi potęgami gospodarczymi pół stulecia później będą Japonia i Niemcy, zajmując drugie i trzecie miejsce w świecie, z pewnością zostałby wyśmiany. A gdybyśmy w 1970 roku wystąpili z twierdzeniem, że do roku 2007 Chiny staną się czwartą największą potęgą gospodarczą, śmiech byłby jeszcze głośniejszy. Ale w 1800 roku tak samo śmiesznie brzmiałaby przepowiednia, że do 1900 roku Stany Zjednoczone będą światowym mocarstwem. Rzeczy się zmieniają i należy oczekiwać tego, co nieoczekiwane. („Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek”) [2]
Dlaczego to zacytowałem? Żeby uwiarygodnić tezę Friedmana, że w niedalekiej przyszłości Europa będzie miała dwie nowe potęgi, może nawet większe niż Niemcy, czy Francja, mianowicie Polskę i Turcję. Muszę zaznaczyć, że Friedman napisał „Następne 100 lat…” w 2009 roku, siedem lat temu i jak to dzisiaj widzimy, Recip Erdodogan właśnie zaczął realizować jego prognozę właśnie dzisiaj. Turcja dołącza do grona najpoważniejszych europejskich graczy.
A teraz o Polsce i dlaczego wielki biznes i ich pracownicy – europejscy biurokraci, tak się boją wzrostu potęgi Rzeczypospolitej.
W lipcu br. George Friedman powtórzył Polskiej Agencji Prasowej to, co powtarza od lat i co się sprawdza na naszych oczach [3]:
„Polska będzie znaczącą potęgą w regionie; są dwa powody, dla których tak się stanie – słabość Rosji oraz uzależnienie niemieckiej gospodarki od eksportu towarów. Jeśli porównamy, w jakiej sytuacji Polska była w 2005 roku i w jakiej jest w 2015 roku, dostrzeżemy ogromną różnicę. Kraj pełni rolę przywódczą w wielu obszarach, nie tylko jeśli chodzi o prezydenta w Unii Europejskiej (szefa Rady Europejskiej), ale szerzej. Są dwa powody, dla których Polska może być potęgą. Pierwszy to słabość Rosji. Drugi, to sytuacja Niemiec, czwartej największej gospodarki świata, która eksportuje ponad 50 proc. swojego PKB”.
A w maju 2014, czyli jeszcze za rządów PO i prezydenta Komorowskiego, podczas Konferencji „Poland Transformed” tak Friedman mówił o Polsce, zapytany, jacy będziemy w roku 2039, czyli sto lat od wybuchu II WŚ:
„Polska będzie jednym z głównych potęg Europy. Zupełnie inaczej będzie z Niemcami. Choć to trudne do wyobrażenia, to już wyjaśniam dlaczego tak sądzę. Jeśli przyjrzymy się ich PKB, to 40 proc. z niego stanowią zyski z eksportu. Co to oznacza? Wystarczy, że klienci przestaną kupować ich produkty i mamy przepis na katastrofę. Ona wisi w powietrzu.”
[A Rosja?]
„Ich czeka to samo. Już teraz widać, że powoli zaczynają przegrywać na rynku złóż energetycznych. Wyrosła im poważna konkurencja w postaci Iraku, Iranu, czy Stanów Zjednoczonych. Wystarczy, że oni narzucą konkurencyjną cenę, a odbiorcy, gazu czy ropy zdywersyfikują swoje źródła dostaw i Rosja będzie miała problem. Dla Kremla ten interes stanie się mniej opłacalny.”
I dalej ten wybitny politolog oświadcza:
„Tak, Polska będzie znaczącą siłą w Europie w 2039 roku. Głównie dlatego, że wasz kraj się rozrośnie, a inni się osłabią. Wreszcie zaczną was traktować Polskę jako dużego gracza.”
[…]„Możecie być liderem na każdym możliwym polu. Macie dużo złóż naturalnych i świetnie wykształcone siły robocze. Wystarczy sam fakt, że macie więcej informatyków niż inne państwa. Musicie zrozumieć, że jesteście nowoczesną europejską siłą. Macie mnóstwo obywateli, świetny system edukacyjny. Co mogłoby wam zaszkodzić? „
Widać z tych rozważań, że wzrost potęgi Polski będzie się nieodwołalnie wiązał z upadkiem Niemiec i Rosji. Oni o tym dobrze wiedzą. Mają też swoje instytutu badawcze, prognostyków i politologów. I oni się boją.
I trzeba to wyraźnie powiedzieć – Unia Europejska już upadła. Upadła może jeszcze nie ostatecznie, lecz zasadniczy projekt legł w gruzach. Przekombinowano ze wspólną walutą, przekombinowano z integracją i kompletnie i idiotycznie zalano Europę imigrantami.
Oczywiście, wspomniana powyżej trójka nieudaczników na czele UE, oraz rzesza eurobiurokratów będzie się bronić aż do nieubłaganego, haniebnego końca.
Osobiście przewiduję, że Unia, jaką znamy, zostanie zastąpiona przez nowy twór, bardziej luźny i bardziej narodowy. Swoboda poruszania się Europejczyków w obrębie kontynentu najprawdopodobniej zostanie, bo jest to na prawdę dobre dla wszystkich. Lecz swobodny obrót towarów zapewne zostanie ograniczony. Południe Europy charakteryzuje się prawie 20% bezrobociem i żeby przywrócić miejsca pracy, musi ponownie zacząć stosować protekcjonizm i cła zaporowe. Podobnie, jak USA. A to oznacza, że Niemcy przestaną zalewać nas swoimi towarami. I tu warto przypomnieć, że ponad 40% budżetu tego państwa stanowią wpływy z eksportu (w USA tylko 9%). Zmniejszy się eksport – runie niemiecka gospodarka. A za nią runie Unia Europejska.
Działania UE wobec Polski, to desperacja. Takie zawracanie Wisły kijem. Gdy jeszcze RP rządzili ludzie o mentalności niewolników, a głównym celem ówczesnej polityki było „podobanie się” silnym i wpływowym państwom zachodu, to Bruksela mogła spokojnie oddychać. To między innymi dlatego powołano Tuska na przewodniczącego. Mieli złudne nadzieje, że wzbudzi to dumę Polaków i ugruntuje mocne więzy z zachodem.
Przeliczyli się. U władzy stanęła ekipa silnie wyrażająca wolę większości narodu, wolę, w której na pierwszym miejscu jest Ojczyzna, a dopiero potem europejska wspólnota. A także, co bardzo ważne, na pierwszym miejscu są obywatele, rodziny, a nie korporacje i międzynarodowi gracze.
Viktor Orban wraz z Jarosławem Kaczyńskim, dopiero co, zapowiedzieli wielką kontrrewolucję kulturalną. Oznacza to ni mniej, ni więcej, jak otwarte zerwanie z ideologią i głównymi doktrynami Brukseli. To powrót do europejskich korzeni i podstawowych wartości cywilizacji łacińskiej. Do środowiska, którego nawet komuniści nie odważyli się zniszczyć.
Ostatnie zdarzenia – wizyta Komisji Weneckiej w Polsce oraz debata w parlamencie europejskim, pokazały wreszcie właściwą postawę, jakiej nie było nawet pół roku temu. Postawę właściwą. Po prostu ich zlekceważyliśmy. Odebraliśmy im pozycję, którą sobie bezprawnie uzurpują. W Polsce ważniejszy jest nasz Sejm, nasz rząd i prezydent, a nie instytucje, które już dawno straciły szacunek, instytucje bezsilne, które potrafią tylko gromko pohukiwać, a nie rozwiązywać problemy.
Ja już czuję, że wieje nowy wiatr. Wreszcie u władzy są ludzie, którym najbardziej zależy na sile i suwerenności kraju. Mimo oporu i kłód rzucanych pod nogi rozpoczął się postęp, już nie do zatrzymania.
To, co jeszcze w 2014 mogło się wydawać bajeczną political fiction, teraz w 2016 stało się realne. Inni coraz bardziej zaczynają się z nami liczyć. Polska, piąty kraj w Europie właśnie wykuwa sobie, po raz pierwszy, należne miejsce na świecie. Jeszcze przez pewien czas wrogie siły będą nas zwalczać. Lecz już nawet oni wiedzą, że przegrali.